Exit w San Francisco
Teatr „Exit” mieści się w samym sercu San Francisco, w osławionej dzielnicy Tanderloin. Pełno tam pornograficznych kin i teatrów oraz knajp o podejrzanej reputacji. Dzielnica znajduje się na tyłach ulicy Market, eleganckiej i szykownej wizytówki miasta. Wystarczy skręcić w „złą” przecznicę, by znaleźć się nagle pośród prostytutek, alfonsów, handlarzy narkotyków, a przede wszystkim zalegających chodniki ludzi bezdomnych.
W czerwcu 1992 roku gazety w San Francisco rozpisywały się entuzjastycznie o nowatorskiej inscenizacji sztuki Samuela Becketta Czekając na Godota, pokazywanej w teatrze „Exit”. Wszyscy aktorzy byli czarnoskórzy i dziennikarze dopatrywali się w tym fakcie głębokich znaczeń. Mieszkałem wówczas w Berkeley, po drugiej stronie Zatoki. Zaintrygowany prasowymi relacjami wsiadłem do podmiejskiej kolejki i po trzech kwadransach stałem przed kasą teatru „Exit”. Kupiłem jeden z ostatnich biletów, spektakl cieszył się bowiem dużą popularnością. W ciasnym pomieszczeniu zająłem miejsce pod ścianą i niecierpliwie wyczekiwałem aktorów. Trochę się spóźnili. Wreszcie wyszli na scenę. Grali swe role brawurowo, z dużym poświęceniem. Od razu całą widownię wciągnęli w akcję sztuki.
Ze skupienia wytrącił mnie hałas. Okazało się bowiem, że ściana dzieląca teatr od ulicy była cienka i prowizoryczna. Można było zrozumieć każde słowo wypowiadane przez policjanta, który właśnie kogoś aresztował. Ten ktoś stawiał opór. Wywiązała się krótka strzelanina. Adrenalina raptownie mi skoczyła. Natężyłem uszy, ale wtedy właśnie aktorzy przystąpili do kolejnej szarży na scenie. Byłem na nich wściekły, utrudniali mi przecież śledzenie wypadków na ulicy. Na szczęście siedziałem blisko wyjścia. Przepchnąłem się więc jakoś przez zbitą i przepoconą widownię. W ostatniej chwili wybiegłem na ulicę. Wóz policyjny ruszał właśnie z przeraźliwym piskiem opon w kierunku grupki białych młodzieńców. Jeden z nich błyskawicznie wydobył skądś karabin i wystrzeli. Pozostali rozbiegli się. Stałem zauroczony, nawet się nie bałem. Potem wszystko potoczyło się jak na filmie. Przyjechał jeszcze jeden wóz policyjny. Strzelającego kolesia rzucili na maskę samochodu i zakuli w kajdany. Wtedy ktoś mnie spytał, co ja tu robię. „Wyszedłem z teatru”, odpowiedziałem mechanicznie i kiwnąłem w kierunku neonu nad kasą. To mnie ocknęło. „Exit” znaczy przecież „wyjście”. Wyszedłem z przedstawienia, bo teatr nazywał się wyjście. Może więc jednak życie nie odniosło wcale zwycięstwa nad sztuką.