Mauricio Kagel
Znajdujemy się w sali filharmonii. Oczekujemy na koncert jednego z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów. Na scenie przygotowano miejsce dla olbrzymiego chóru i orkiestry. Ale tylko połowa artystów jest obecna kiedy przybywa dyrygent. Wyraźnie widać, że nie wie co robić. Zwraca się do widowni, być może z wyjaśnieniami, ale głosu z siebie nie dobywa, zastyga na dłuższą chwilę z szeroko rozwartymi ustami. Potem gestem przywołuje muzyków bliżej i dyryguje. Tak zaczyna się utwór „Porwanie w sali koncertowej” skomponowany przez Mauricio Kagela na zamówienie konsorcjum składającego się z kilku sławnych filharmonii, w tym Kolońskiej i Concertgebouw w Amsterdamie. Zadanie brzmiało: ma to być opera w postaci koncertu. Kagel zrezygnował z wszelkich teatralnych iluzji i usytuował dramat w samej sali koncertowej. Porwano członków chóru, muzyków i solistów, ale występ mimo to się odbędzie.
Kilka razy w trakcie koncertu porywacze telefonują do dyrygenta z nowymi żądaniami i groźbami. Hałasy w holu sugerują przybycie brygady antyterrorystycznej. Tymczasem dyrygent usiłuje kontynuować. Miało to być oratorium do tekstu znakomitego poety Georga Christopha Lichtenberga, ale z powodu braku połowy wykonawców i w warunkach stałego zagrożenia i lęku, muzyka staje się nerwowa, nastrój gwałtownie się zmienia, zależnie od rozwoju sytuacji. Kiedy na scenę wbiega tenor, który zdołał uciec porywaczom, nie może śpiewać, bo ze zdenerwowania zapomniał tekstu. Chór próbuje mu pomóc. Zdesperowany śpiewak nagle sobie coś przypomina, proponuje: „Zacznijmy od litery B…” Ale po chwili znowu nic nie pamięta.
Widzowie oczywiście doskonale zdają sobie sprawę, że do żadnego porwania nie doszło. Ochoczo jednak akceptują zaproponowaną przez kompozytora grę z rzeczywistością. Koncert w istocie przemienia się w dramatyczną i pełną napięć operę na bardzo współczesny temat. Trzeba przy tym podkreślić, że grana w tak szczególny sposób muzyka jest sama w sobie znakomita. Autor prowokacji, Mauricio Kagel, to postać wyjątkowa, należy do najbardziej twórczych artystów drugiej połowy XX wieku, wciąż zadziwia nieokiełznaną wyobraźnią. Urodził się wprawdzie w Buenos Aires, ale od 1957 roku mieszka w Niemczech, w Kolonii. Nikt inny nie potrafi dziś w tak organiczny sposób łączyć najbardziej wysmakowanych i trudnych środków muzycznych z poczuciem humoru najwyższych lotów. Kagel każdą swoją nową kompozycją zaskakuje i wciąż na nowo dowodzi, że możliwości muzyki są niewyczerpane.
Pytany przez dziennikarzy o swoje muzyczne inicjacje opowiedział anegdotę: „Kiedy miałem 12 lat, matka spytała mnie, kim chciałbym zostać. „Muzykiem”, odpowiedziałem bez namysłu. Wtedy matka przerwała pracę w kuchni i zwróciła się do mnie z bardzo poważną miną: „W takim razie jeszcze dziś po południu pójdziemy do Harrodsa – ten ekskluzywny londyński sklep miał bowiem już wtedy filię w Bueons Aires – i kupimy ci czarny frak”. „W taki sposób pojmowała świat muzyki – dodał po chwili kompozytor. – Niestety, było za wcześnie, bo ja ciągle rosłem”.