PANTOMIMA NA DWORCU
[„Teatr” 1, 2011, s. 56-57]
Wielki poeta Fryderyk Schiller głosił przed laty, że najważniejsza w życiu człowieka jest zabawa, beztroska gra. W listach o estetycznej edukacji utożsamił grę ze sztuką i zalecał ją jako najskuteczniejszy środek wychowawczy. Dziś uczeni neurobiolodzy potwierdzają intuicje genialnego wieszcza. Udział we wspólnej zabawie stymuluje u dzieci rozwój nerwowych powiązań bardzo potem użytecznych w skomplikowanych negocjacjach komunikacyjnych, właściwych dla życia dorosłego. Nie przypadkiem okresy intensywnej zabawy i wzmożonej nauki nakładają się w czasie u wszystkich młodych ssaków. Po dorośnięciu ssaki zwykle przestają się bawić, z różnych względów, chyba że są artystami. Ci z definicji powinni się bawić, bo muszą być kreatywni. Wyjątkiem od tej reguły byli jeszcze do niedawna artyści polscy. Podczas pamiętnych rozbiorów nasi romantycy wezwali twórców do dawania świadectwa prawdzie i tak już zostało. Prawdziwy polski artysta był kapłanem, męczennikiem, albo chociaż głębokim myślicielem. Czasy się jednak zmieniły i ostatnio nie doskwiera nam żadna okupacja. Nasi rodzimi artyści powoli odkrywają uroki radosnej zabawy. Przykładem najnowsza premiera wrocławskiej pantomimy.
Marek Oleksy, legendarny performer, a także autor scenariusza i reżyser spektaklu Stazione Termini, umieścił akcję swej sztuki na dworcu kolejowym. Jak na zabawę przystało premierowe przedstawienie pokazane zostało w teatrze na Dworcu Świebodzkim, do niedawna prawdziwej stacji kolejowej. Podczas studiów we Wrocławiu co tydzień jeździłem z tego dworca do rodziców po prowiant. To zresztą nie pierwsze takie autotematyczne użycie tej budowli w krótkich dziejach wrocławskiej sceny. Ale na pewno jedno z bardziej udanych. Autotematyzm to też cecha gry. Gra chce być grana dla samej siebie, bo istnieć może tylko wtedy, kiedy jest grana. W podobnym klimacie Oleksy skonstruował całe swoje wydarzenie performatywne. W tytule przywołał jeszcze inny dworzec, główny węzeł kolejowy w Rzymie, który z kolei zawdzięcza swą nazwę pobliskim Termom Dioklecjana, wzniesionym na początku IV wieku. W rzymskich łaźniach, jak potem na dworcach, spotykali się przypadkowi ludzie. Występowali tam także artyści i poeci. Dziś rzymski dworzec to ulubione miejsce studentów organizujących flashmoby. Stazione Termini Oleksego chwilami nasuwa skojarzenia z podobnym wydarzeniem. Przedstawienie składa się z serii epizodów, scenek i skeczy, bez wspólnego ciągu narracyjnego czy jednego bohatera. Z żadnego zdarzenia nie wynika następne. Nawet okrutny, zbiorowy gwałt – rewelacyjnie odegrany – nie wywołuje konsekwencji czy choćby reakcji świadków zdarzenia. Bohaterem bywa Każdy, metaforycznie i dosłownie. Performerzy zmieniają tożsamości, płcie i kostiumy. I czekają na swój pociąg. Jak to na dworcu.
Zabawy i gry pantomimów mają wymiar szczególny. Pantomima to sztuka archetypalna. Od czasów oświecenia wielu filozofów i antropologów powtarza, że w ewolucji naszego gatunku gest poprzedzał mowę. Że był głównym źródłem ludzkiego języka, a więc i kultury. Ostatnie, przełomowe odkrycia włoskich neurobiologów nadały tej hipotezie silne fundamenty biologiczne. W latach 90. ubiegłego stulecia na uniwersytecie w Parmie Giacomo Rizzolatti, wraz z trzema współpracownikami, zlokalizował w mózgu makaka neurony lustrzane. Zachowywały się tak dziwnie, że uczeni długo nie potrafili zrozumieć, co właściwie odkryli. Neurony te reaktywowały się zarówno wtedy, kiedy małpa sama sięgała po orzech, jak i wtedy, gdy tylko obserwowała laboranta wyciągającego po orzech rękę. W końcu włoscy neurobiolodzy pojęli: odnaleźli neurologiczny mechanizm komunikacji. Wkrótce podobne neurony zlokalizowane zostały w płatach czołowych mózgu człowieka. Rozumiemy innych ludzi tylko dlatego, że nasze mózgi symulują, odgrywają wszystko, na co patrzymy. Neurony lustrzane pełnią podwójne funkcje, motoryczne i kognitywne. Te same komórki odpowiedzialne są za wykonanie ruchu i za obserwowanie ruchu. Kiedy patrzę na performans aktora, w moim mózgu uaktywniają się neurony lustrzane i rozumiem, co aktor robi, bo te neurony zachowują się tak, jakbym to ja sam performował. A nie wariuję tylko dlatego, że w tym samym czasie inne komórki – które Marco Iacoboni ochrzcił „super neuronami” – informują mnie, że to jednak nie ja działam. Jeśli performer wykona gest z mojego repertuaru gestów, neurony zwierciadlane uaktywniają się mocniej. To dlatego tak bardzo podoba nam się to wszystko, co już znamy. Z drugiej strony, jeżeli chcemy coś dobrze wykonać, powinniśmy nie tylko ćwiczyć, ale też obserwować mistrzów.
Odbiór sztuki pantomima na poziomie biologicznym poprzedza zatem świadomość. Działanie jako zabawa, bez wymuszania karkołomnych interpretacji, stymuluje też do zabawy widza i skutecznie pobudza wyobraźnię. Teatr ruchu to sztuka w stanie czystym. Uprawiała ją Pina Bausch. Uprawia Marek Oleksy. W jego przedsięwzięciu każdy bawi się po swojemu. Artyści, wolni i radośni, swoimi działaniami atakują neurony widzów. Zaskakująca synkopa w ruchu pantomima prowokuje śmiech niemal automatycznie, dużo wcześniej zanim widz pojmie dowcip. Przemoc gestu budzi czystą trwogę, niczym heideggerowskie „prześwity”. Czułość ciał w finałowej scenie kochanków zachwyca bez względu na sensy tej sceny.
Działania w przedstawieniu Oleksego często rozpoczynają się od sytuacji stereotypowej, ale po to tylko, żeby we fascynującym zwrocie akcji ów stereotyp rozwalić. Najciekawszą manifestacją takiego zabiegu był ciąg brawurowo zagranych epizodów z Iwalidą-Łazarzem (Artur Borkowski) i dwoma ubranymi na biało pielęgniarkami (Maria Grzegorzewska i Aneta Piorun). Wózek inwalidzki z przodu przypominał parowóz, a pielęgniarki szalały wokół kaleki niczym akrobatki. Do jednej z takich zwariowanych scen włączyła się para mimów w maskach Anubisa, egipskiego boga z głową szakala. Anubis odprowadzał zmarłych w zaświaty. Cała zabawa nabrała nagle powagi. Dworzec kolejowy stał się stacją dantejską, terminalem życia na ziemi. Pociąg który wjeżdża na Stazione Termini w połowie przedstawienia nie zatrzymuje się jednak i nikogo nie zabiera. Biedacy dalej tkwić muszą na Dworcu Świebodzkim. I grać kolejne sceny w przedstawieniu Oleksego.
Po odjechaniu wyczekiwanego pociągu na scenę wkraczają duchy. Tancerka i Klaus Nomi. Ten ostatni, choć nie żyje od dwudziestu siedmiu lat, ma we Wrocławiu licznych fanów. Na początku września Maćko Prusak, wszechstronnie utalentowany choreograf i aktor, pokazał w Teatrze Współczesnym rewelacyjny portret legendarnego niemieckiego performera, Klaus der Grosse. W spektaklu Oleksego w postać tą wciela się Anna Nabiałkowska. Zresztą nie na długo. Bo – w duchu zwariowanych występów Nomiego – na naszych oczach Klaus przekształca się w Lady Gagę. W drugiej części przedstawienia główną rolę odgrywa jednak tajemnicza tancerka, Katarzyna Sobiczewska. Działania tej artystki są zawsze organiczne, silnie stymulują więc układy nerwowe widzów.
W widowisku Oleksego każdy wypada dobrze. Sam reżyser, prawdopodobnie największy dziś aktor pantomimy, z niewielkich gestów i grymasów tworzy studium choroby i upadku milionera. W roli jego żony, a potem także Krystyny, gwałconej przez blokersów, występuje znakomita Izabela Cześniewicz. Sprawni są także sami blokersi, Hubert Żórawski i Mateusz Połoniewicz. Bez wysiłku wykonują karkołomne sceny ruchowe. Klasą dla siebie jest Artur Borkowski, pamiętający wciąż dobrze nauki Mistrza Tomaszewskiego. Talentem komediowym zachwyca Radomir Piorun w roli Weterana. Fascynującą parę tworzą Agnieszka Dziewa, punkówa, i Krzysztof Szczepańczyk, heavymetalowiec z gitarą. A także mimowie, Monika Rostecka-Komorowska i Mariusz Sikorski. Sara Golc z kolei zamienia się w wyrazistą Ćmę Barową. Uwodzi wszystkich. Nawet księdza, czyli skupionego i precyzyjnego Zbigniewa Brzostka. Smutne i wstrząsające bywają marzenia Córki w wykonaniu odważnej Agnieszki Charkot.
Pierwsza część widowiska Oleksego jest apoteozą radosnej twórczości. Reżyser każdemu artyście pozwala czekać na własny pociąg i wyrażać to odrębnym językiem artystycznym. W rezultacie powstaje istna Wieża Babel stylów aktorskich i metod performatywnych. Oleksy i Borkowski „tokują” wedle najlepszej tradycji Teatru Pantomimy Tomaszewskiego. Cześniewska i Piorun dają popisy poruszającego aktorstwa w duchu Stanisławskiego. Sobiczewska rozwija własne wariacje na temat tradycyjnego baletu. Grzegorzewska i Piorun szarżują ciałami niczym w komedii dell’arte. Dziewa i Szczepańczyk parodiują młodzieżowe subkultury. Żórawski i Połoniewicz popisują się akrobacjami. Golc i Bodzek w zasadzie nie grają żadnych ról, często zaś siedzą tylko na metalowych krzesłach, niemal prywatnie, ale ten ich bezruch intryguje i zaciekawia. W podobnie fascynującej bezczynności trwa chwilami Charkot.
Olbrzymim atutem spektaklu jest muzyka Cezarego Duchnowskiego. Z pomocą kilku podstawowych instrumentów kompozytor stworzył niezwykły i porywający puls przedstawienia. Kostiumy Elżbiety Terlikowskiej są żywe i pomysłowe. Scenografia dobrze w Polsce znanego Jana Polivki jest równie prosta, co trafna. Cały zespól zasłużył na pochwały.
Reżyser nie uwolnił się jednak całkiem od przeklętego garbu przeszłości. W drugiej części przedstawienia Oleksy, trochę na wzór Mistrza Tomaszewskiego, postanowił przekazać widowni jakieś istotne przesłanie. Zapewne miał dobre intencje. Ale popsuł zabawę. I zaczęło wiać nudą. Reżyser miał pomysł… Przestał więc ufać swoim neuronom i nadał widowisku filozoficzną głębię.